Dwa tematy zaprzątają mi głowę.
1. Ekologia w mikro gospodarstwach jest droga. Dla wytwórcy, ponieważ nakład pracy na niedużych uprawach jest ogromny. Ma w sobie to pewien urok. Znamy każdy krzak, każdą roślinę. Takie indywidualne traktowanie. Zwierzęta tak samo. Na małym areale ciężko wszystko wyhodować i często zastanawiamy się, czy to ma sens, skoro koszty utrzymania, certyfikacji, pracy przewyższają to, co nam się zwraca w produkcie końcowym. Dopłaty to mit, gdy nie masz kilkudziesięciu hektarów ziemi.
Dla konsumenta ekologia z małego gospodarstwa jest droga, ponieważ producent chce rekompensaty za poniesiony trud dostarczenia towaru.
Po co to komu? Aby móc zweryfikować prawdziwość towaru, a nie tylko „na gębę”. Bo babcia może i ma eko jajka, a może kupiła w sklepie i sprzedaje jako swoje. Jaka jest różnica między eko jajkiem z dyskontu, a eko jajkiem z targu? Może być ogromna. Ponieważ eko jajko w dyskoncie ma oznaczenie i pasza oraz warunki chowu są pod kontrolą. A nie zawsze ktoś, kto ma 300 niosek karmi paszą bez GMO. Robi to, co uważa, ponieważ nie podlega dodatkowej kontroli.
2. Dysproporcja na rynku w małym i dużym mieście. Małe miasta posiłkują się pseudo-rolnikami, którzy zaopatrują się w hurtowniach i sprzedają po blisko dyskontowych cenach, podcinając skrzydła tym, co chcą prawdziwie zarobić na swojej pracy. Do tego uczciwość, czy taki produkt pochodzi na 100% z tego gospodarstwa.
Świadomość w większym mieście też jest inna. I ludzie potrafią przed pracą wyskoczyć na ryneczek, zaopatrzyć się w coś smakowitego.
Dodać można kolejne dwa punkty: zaufanie i wartość. To po to przychodzicie do nas i chcecie naszych produktów, ponieważ wzbudziliśmy Wasze zaufanie i odnajdujecie u nas dla siebie wartości. Zabieracie je do domu i nie konsumujecie tego bezrefleksyjnie.