Zaniedbane kozy

Oto moje zaniedbane kozy. Łażą trochę samopas bez pilnowania, objadając tarninę, łąki i miedzę. Uwielbiają jabłka, więc nie znajdzie się pod jabłonką ich zbyt wiele. Cukinia to teraz ich przysmak, razem z czarnym bzem. Tak mało dbam, bo dostają chwasty z warzywniaka, które mogły wprawdzie trafić na kompost. Zioła z tymiankowego pola w formie siana już skonsumowały, ale czy im smakowało?

Zaniedbuję swoje kozy, bo każda ma swoje imię, miejsce, znam zachowania, wiem jakie dzieci urodziły (i pomagałam przyjść maluchom na świat). Lubię się do nich przytulać i mogę patrzeć na nie godzinami. Dojone są ręcznie, bez stresu, ale nie wyciskam ich do cna, żeby każdego dnia bić rekordy mleczności. Dzielę się z koźlętami. Płaczę, gdy do stada zagląda choroba lub śmierć.

Nie dbam o moje zwierzęta, bo chcę i remontuję im ich dom, starą oborę, której wiele do życzenia.

Nie mamy bogatych rodziców, nie odziedziczyliśmy po przodkach gospodarstwa. Nie mamy etatów i do wszystkiego, co jest na naszych 2ha dochodzimy sami ciężką pracą. Przeżywamy chwile zwątpienia. Odpieramy ataki zazdrosnych i zawistnych osób, które podają nas do kontroli i kwestionują legalność działania.

Tym tropem idąc: nie dbam o moje dzieci, które biegają boso, goło i całe w błocie, z suchą bułką w ręku lub garścią znalezionych mirabelek. Jestem fatalnym gospodarzem i rolnikiem, bo mam zarośnięty warzywniak.

Człowieku, który masz zamiar kogoś osądzić i przyłożyć mu z chęcią zadania ran. Mam tylko jedno do powiedzenia.
Karma wraca.

Tagged , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *